niedziela, 8 marca 2020

Spreewald

Autostradą prosto do Niemieckiej Wenecji.


"Spreewald to unikatowy przykład nizinnego krajobrazu rzeczno-dolinowego. Jest on efektem ostatniego zlodowacenia, które poszarpało rzekę Szprewę na wiele drobniejszych nurtów i strumieni ciągnących się w sumie przez 970 km. Między licznymi odnogami rzeki znajdują się pola uprawne. Na niektóre z nich można dostać się wyłącznie przy pomocy łodzi" - tyle Wikipedia.



Była połowa sierpnia, lato w pełni, 34 st. C w cieniu, żar leje się z nieba! Szybka decyzja, jedziemy  na 3 dni do niemieckiej Wenecji - Spreewaldu. Tam zaznamy ochłody pływając po zacienionych kanałach z daleka od miejskiego zgiełku.
Trasa idealna. Autostrady A4 i A18 po stronie polskiej oraz 15 i 13 po stronie niemieckiej prowadzą nas niemalże na miejsce. Zatrzymaliśmy się w niewielkim, przytulnym, wiejskim pensjonacie o nazwie Landpension Freiimfelde, zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy na zwiedzanie. Jako pierwsze miejsce obraliśmy miasto Lübben. W pierwszej kolejności skierowaliśmy się na Wyspę Zamkową czyli zieloną przestrzeń z wieloma atrakcjami, gdzie można spędzić miło czas na relaksie i zabawie. Tam znaleźliśmy labirynt, ogród dźwiękowy i wodny plac zabaw, który sprawił najwięcej frajdy. Wodnym zabawom nie było końca, wszelkiego rodzaju konstrukcje wodne (młyny, zastawy wodne, kaskady, mini tamy etc.) wciągały do zabawy nie tylko dzieci.
W pierwszym dniu pobytu w krainie wodnych atrakcji wybraliśmy się również do pięknego, zadbanego czystego, lecz opustoszałego, pewnie ze względu na gorący wieczór, rynku w Lübben.



Dzień drugi to wyprawa całodniowa. Ruszyliśmy zaraz po pysznym śniadaniu. Tym razem za cel wybraliśmy Lübbenau i podróż łodzią po kanałach Spreewaldu. Ponieważ nasz punkt wypadowy, czyli nocleg był blisko miejsc zwiedzania, dotarcie do celu zajęło nam kilkanaście minut. Ze względu na wczesną porę mieliśmy komfort wybrania zacienionego miejsca parkingowego, tłum turystów dopiero nadjedzie :) Upał też.
Ruszyliśmy do portu. Z wielu zacumowanych przy nabrzeżu łódek wybraliśmy tą, która zapewnia trzygodzinną podróż, w trakcie której chcieliśmy zwiedzić skansen we wsi Lehde. Po krótkiej rozmowie z kapitanem, flisakiem i sternikiem w jednej osobie wsiedliśmy na kilkuosobową płaskodenną łódź zwaną kahn. Przed rejsem warto podpytać czy trasa obejmuje zwiedzanie muzeum. Okazuje się, że w zależności od preferencji pasażerów, można wybrać przejażdżkę z przerwą na obiad lub z przerwą na zwiedzanie, decyduje większość podróżnych.



Tak jak przewidzieliśmy, ukrop nie był dla nas dokuczliwy, woda i gęste zadrzewienie wokół kanałów dawało przyjemny chłód. Po półtoragodzinnej przejażdżce zacumowaliśmy łódź przy nabrzeżnej restauracji, obok której znajduje się wejście do skansenu Freilandmuseum Lehde.


Ponieważ czasu mieliśmy niewiele, wystartowaliśmy z impetem. Chaty kryte strzechą, narzędzia z przeszłości, bale do kąpieli, czy tara do prania przeniosły nas do poprzedniej epoki. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć i po półgodzinnym spacerze w przeszłość wróciliśmy do teraźniejszości, na przystań i do łodzi. 
Po powrocie do głównej przystani poszliśmy na obiad do pobliskiej niedrogiej włoskiej restauracji. 
Na zakończenie dnia postanowiliśmy pospacerować po parku okalającym zamek i zajrzeć do centrum uroczego miasteczka.




Dzień trzeci to pakowanie i wykwaterowanie, ale chcąc wykorzystać dobrą pogodę udaliśmy się jeszcze na zwiedzanie pobliskiego Luckau. Niewielkie miasteczko ale pięknie odrestaurowane, urokliwe i zadbane. Wybrukowane ulice, kwiaty w oknach niemalże w każdym domu oraz zabytki przyciągają wzrok. Kościół św. Mikołaja, siedziba Napoleona, ratusz czy Czerwona Wieża, to tylko kilka z licznych atrakcji miasta.


Podczas zwiedzania miasta spotkała nas przyjemna sytuacja. Łapiąc za klamkę zamkniętych drzwi kościoła św. Mikołaja podszedł do nas pan oferujący otwarcie świątyni, jak się później się okazało był to proboszcz parafii. Wnętrze kościoła zachwyciło nas architekturą, zdobieniami, potężnymi organami. Jeszcze na koniec udaliśmy się na krótki odpoczynek do pobliskiego parku.


W dalszą podróż ruszyliśmy wczesnym popołudniem nieco modyfikując trasę powrotną ze względu na fatalny stan "autostrady" A18 (100 km odcinek za Olszyną), której radzimy unikać!

niedziela, 5 stycznia 2020

Austria - Alpy

Cel: Austria
Pora roku: lato

Dzień 1
Podróż do Austrii rozpoczęliśmy w Opolu. Skierowaliśmy się na południe drogami lokalnymi, przez Prudnik do granicy z Czechami, a dalej do Brna, Wiednia i Sankt Valentin (w niewielkiej odległości od Linz) gdzie zaplanowaliśmy nocleg.
Świadomie wybraliśmy, w początkowym etapie podróży, drogi nieautostradowe, ponieważ chcieliśmy zobaczyć Czechy z bliska. A że to była niedziela, więc i ruch był niewielki. Osobom chcącym szybko dotrzeć do celu polecam jednak autostradę. Winietę na przejazd czeskimi drogami szybkiego ruchu kupiliśmy na jednej ze stacji benzynowych gdzieś po drodze.
Następną winietę, tym razem na drogi austriackie nabyliśmy na granicy czesko-austriackiej tuż za  miejscowością Mikulov (stacja BP).
Austria przywitała nas deszczem, lecz była to jedna z nielicznych chwil pobytu, kiedy padało.
Wieczorem dotarliśmy do naszego pierwszego miejsca noclegowego. Hotel był przytulny, czysty, z miejscem parkingowym przy ulicy.
Jeśli zaplanujesz podobną trasę poniżej dołączam link do strony hotelu na booking.com

Dzień 2
Ponieważ przed nami zapowiadał się dzień pełen atrakcji, ruszyliśmy w drogę wczesnym ranem. Auto zatankowaliśmy na znajdującej się kilkadziesiąt metrów od hotelu stacji samoobsługowej. Paliwo było tam tańsze niż na innych stacjach. Ku naszemu zaskoczeniu w rozszyfrowywaniu instrukcji tankowania pomógł nam rodak pracujący w małym warsztacie mieszczącym się tuż obok. Jeszcze drobne zakupy prowiantu w pobliskim dyskoncie i w drogę. Kierunek - Zell Am See, a dokładnie miejscowość Kaprun i jezioro Klammsee.


Na miejscu byliśmy po kilku godzinach (na mapie powyżej zaznaczyłem miejsce jednego z kilku parkingów na których można pozostawić bezpłatnie pojazd). Zwiedzanie rozpoczęliśmy od przejścia wąwozu Sigmund Thun Klamm. Spacerując po drewnianych kładkach i pomostach przymocowanych do skał podziwialiśmy widok rwącego górskiego potoku. Na końcu wąwozu znajduje się tama spiętrzająca wodę, której część trafia do pobliskiej elektrowni. Po pokonaniu kilkunastu schodków ukazał nam się widok pięknego turkusowego jeziora Klammsee. Trasa turystyczna przebiegająca wokół akwenu zajmuje spacerem ok. godziny.






Nie warto się spieszyć - w górnej części jeziora, w miejscu dopływu, dla najmłodszych znajduje się plac zabaw, a i dla tych starszych rozrywką będzie kąpiel w krystalicznie czystej wodzie. W końcu mieliśmy lipiec i pełnię lata.
Następnym miejscem naszej destynacji była miejscowość Fusch i hotel Post Fusch.
http://www.booking.com/Share-MXtf98

Miejscowość z typowo austriacką, alpejską zabudową urzekła nas od samych granic.
Hotel zresztą również. Nie tylko spodobał nam się wygląd zewnętrzny, ale również wnętrze. Styl prosty, typowy dla rejonów górskich. Największą jednak niespodzianką było przywitanie - okazało się, że obsługa w hotelu pochodzi z Polski, więc komunikacja nie stanowiła żadnego problemu.
Tego samego dnia odwiedziliśmy jeszcze znane z zimowych wypraw Polaków miasto Zell Am See. Spacer po ulicach i promenadzie kurortu, sesja zdjęciowa nad jeziorem oraz obowiązkowy pobyt z naszym 3-latkiem na placu zabaw zakończył nasz następny dzień w Austrii.

Dzień 3
Wprawdzie w pierwotnych planach nie mieliśmy podróży alpejską trasą widokową Grossglocknerstrasse ale po namowach pana z hotelowej recepcji, za co gorąco dziękujemy, podjęliśmy wyzwanie. Z perspektywy czasu była to jedna z trafniejszych decyzji. Przy okazji otrzymaliśmy kupony rabatowe na pobliskie atrakcje, które również obejmowały przejazd trasą (w Austrii duża większość atrakcji jest płatna, również i ta).
Sprawny zatankowany pojazd, dobry humor i naładowane baterie wraz z dużą ilością miejsca na karcie pamięci aparatu fotograficznego to najważniejsze rzeczy.


Ruszyliśmy. Po minięciu bramek wjazdowych (cena za samochód osobowy to nieco powyżej 30 Euro), pniemy się cały czas pod górę, jeden, drugi, setny zakręt. Po drodze mijamy rowerzystów - dla nich to dopiero jest wyzwanie. Za szybami roztaczają się piękne alpejskie widoki. trasa jest świetnie przygotowana, co kilkadziesiąt metrów znajduje się wysepka lub parking. Zatrzymywaliśmy się na większości, aby podziwiać zmieniający się wraz z podróżą w górę widok.



Większość parkingów oferuje dla najmłodszych różnorakie place zabaw, więc postoje u nas bywały dłuższe. Pogoda sprzyjała więc nie liczyliśmy się z czasem.
Uwieńczeniem podróży był widok najwyższego szczytu austriackich Alp - Grossglockner i lodowca Pasterze.


Będąc na najwyższym i zarazem końcowym punkcie trasy, w programie mieliśmy jeszcze m.in. zobaczenie wystawy poświęconej  historii lodowca, muzeum motoryzacji i obowiązkowe zdjęcie z kamery internetowej na tle szczytu Grossglockner.
Powrót może był nieco szybszy, bo przeważnie jechaliśmy z górki, ale również z licznymi postojami, chociażby na zrobienie pamiątkowych zdjęć czy na podziwianiu natury.
Po powrocie do Fusch, oprócz posiłku i opracowania trasy na dzień następny, jeszcze uskuteczniliśmy spacer po urokliwej miejscowości (obok kościoła znajduje się tablica z mapą i ogłoszeniami informującymi o miejscowych atrakcjach).

Dzień 4
Przed nami następny dzień pełen wyzwań.
Tym razem w planie mieliśmy zobaczenie największego wodospadu w Europie, tak przynajmniej twierdzą Austriacy;) - wodospadu Krimml. Podróż na miejsce zajęła nam ok. 1 godziny. Sporo turystów, ale też dużo miejsc parkingowych, tym razem płatnych. Na poniższej mapie zaznaczony jest jeden z parkingów.


Trasa rozpoczyna się niemalże u podnóża góry i prowadzi wzdłuż wodospadu. Co kilkadziesiąt metrów znajdują się punkty widokowe, z których roztacza się nie tyko widok na skrawek wodospadu, ale również na piękną okolicę.



Trasa raczej łatwa, chociaż do najkrótszych nie należy, warto przeznaczyć na nią kilka godzin. Nam niestety, ze względów czasowych, nie udało się zdobyć szczytu, w planie mieliśmy jeszcze przejazd w inną część Austrii. Ale 3/4 góry zdobyliśmy, może następnym razem się uda :-)
Następnie wybraliśmy się na nocleg do pensjonatu Frühstückspension Haus Ahamer w mieście Ebensee
http://www.booking.com/Share-BqJGcSa
Po 3 godzinach, głównie lokalnymi drogami dojechaliśmy na miejsce.

Dzień 5
Nasz pobyt w Austrii zbliżał się do końca, nie oznaczało to jednak, że zwalnialiśmy tempa. Przed nami jedna z ciekawszych atrakcji turystycznych - miasteczko wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO - Hallstatt.


Czas przejazdu z miejsca zakwaterowania wynosił ok. 40 minut. Miejsca parkingowe płatne, przeważnie w parkingach podziemnych.
Zwiedzenie rozpoczęliśmy w zasadzie od pobytu na placu zabaw mieszczącego się w południowej części miasta tuż nad jeziorem Hallstatter See. Wprawdzie byliśmy oddaleni od zabytkowego centrum o jakieś 15 min spacerem, ale z daleka można już było podziwiać architekturę miasteczka "przyklejonego" do zbocza stromej góry. Czym bliżej tym ciekawiej, urokliwe wąskie uliczki, malownicze domy ozdobione kwiatami, drzewa owocowe pnące się  niczym winorośl po fasadach budynków robiły ogromne wrażenie. Można byłoby spędzić tam cały dzień upajając się bajkowymi widokami. Jednym słowem warto zarezerwować sobie na pobyt w Hallstatt dużo więcej czasu.




Po intensywnym zwiedzaniu nadszedł dla nas jednak czas na złapanie oddechu, na odpoczynek. Wybraliśmy plażę w miejscowości Traunkirchem nad jeziorem Traunsee.
Obiekt przy ul. Aueck zapewniał parking (płatny do godziny 17), gastronomię (Bräuwiese Badebuffet), plac zabaw i dużo miejsca do plażowania.


Ciepłe letnie popołudnie zachęcało do kąpieli w krystalicznie czystym i ciepłym jeziorze.
Tak zakończyliśmy następny dzień pobytu w Alpach.

Dzień 6
Nadszedł czas powrotu. Po intensywnym tygodniu i przed długą trasą do domu postanowiliśmy jeszcze po drodze zatrzymać się na kilka chwil w miejscowości Altmunster nad jeziorem Traunsee.
Ostatni wdech rześkiego górskiego powietrza, kilka pamiątkowych zdjęć i w drogę....



I jeszcze jedna ważna rzecz o której warto napisać, śniadania w pensjonacie Frühstückspension Haus Ahamer w mieście Ebensee były wyśmienite. Wszechstronność i świeżość produktów, palce lizać 👍😀





niedziela, 3 marca 2013

Adrspach - Skalne miasto

Adrspach to mała miejscowość turystyczna obok której znajduje się kompleks skalny należący do Gór Stołowych. Skalne Miasto, bo tak też jest nazywane, znajduje się tuż obok polskiej granicy w odległości 60 km od Kłodzka i 100 km od Wrocławia. Miejsce niezwykle, widoki zapierające dech w piersi, chętnie odwiedzane przez turystów. Trasa dojazdu jest prosta, poniżej umieściłem mapę.



Wyświetl większą mapę

Naszą podróż rozpoczynamy z Opola, kierujemy się na Kłodzko (droga nr 46), potem na Wałbrzych (381). We wsi Gorzuchów skręcamy z głównej w kierunku Scinawki (386), po ok. 12 km skręcamy w lewo w kierunku Tlumaczowa (385) a tym samym w kierunku granicy państwa. Tuż za granicą mijamy miejscowość Broumov (302), kierujemy się na Teplice (303) a potem na Adrspach. Zbliżając się do celu widać, że Czesi są świetnie przygotowani na przyjęcie dużej rzeszy turystów. Wokół trasy kilka parkingów w tym największy mieszczący nie tylko auta osobowe ale też autokary. Na miejscu znajdują dobrze oznaczone punkty gastronomiczne, toalety, informacja turystyczna, kasa biletowa itd.





















niedziela, 27 stycznia 2013

Madera - wyspa wiecznej wiosny, łagodny klimat, teren górzysty. Świetne miejsce do spędzenia urlopu o każdej porze roku. Temperatury wysokie, zimą w okolicach 20 st.C, latem powyżej 25 st.C. W wyższych partiach gór pogoda bywa zmienna, może zdarzyć się deszcz. Każdy znajdzie tu coś interesującego dla siebie. Dla tych, co lubią wędrówki piesze przygotowane są górskie trasy z przepięknymi, zapierającymi dech w piersi widokami. Ci, którzy nie lubią wędrówek, mogą skorzystać z licznych ofert lokalnych biur podróży, które przygotowały wyprawy niemalże w każdy zakątek wyspy. Wielbiciele architektury czy smakosze dobrego, zdrowego jedzenia także znajdą wiele atrakcji. Miejscowi są mili i przyjaźnie nastawieni do turystów.  



Kuchnia maderska obfituje w owoce morza, szczególnie warto spróbować ryby o nazwie espada, odławianej z głębin morskich tylko w dwóch miejscach na świecie - Japonii i Maderze. Wygląd espady nie jest miły dla oka, ale ich delikatne i smaczne mięso jest rozkoszą dla podniebienia.





Na targu znajdującym się w centrum Funchal (stolica wyspy) znaleźć można wiele gatunków egzotycznych owoców. Oprócz bananów czy pomarańczy na wulkanicznych urodzajnych glebach Maderczycy uprawiają marakuję w licznych odmianach, anonę, pimpinele.



Plaże przeważnie są kamieniste, mimo to w Funchal, jak również w innych ośrodkach turystycznych jest dużo miejsc przeznaczonych do kąpieli. Ocean ciepły, woda czysta, bogata fauna morska.


Wszechobecne jaszczurki można spotkać zarówno nad brzegiem oceanu, jak i w górach. Leniwie wygrzewają się w promieniach słońca, ale kiedy się do nich podchodzi płochliwie uciekają, chowając się w szczelinach pomiędzy kamieniami. W przeciwieństwie do mocno rozpowszechnionej populacji jaszczurek, co zresztą jest niezwykłą ciekawostką, mimo ciepłego wręcz tropikalnego klimatu na wyspie nie ma pająków. Brak kleszczy, tarantul i innych osobników z gatunku pajęczaków ucieszy osoby, które za nimi nie przepadają.





Madera słynie także z wyśmienitego wina. Najsłynniejszym jest "Madeira". Sposób na produkcję jest niezwykle prosty i odkryty jak to zwykle bywa przez przypadek ...